Anna zdała sobie sprawę z tego jak wiele szczęścia spotkało ją w ostatnich miesiącach. Uświadomiła sobie również, że za każdy uśmiech, szczęście i radość przyszło jej już zapłacić. Słono. Ta seria niewyjaśnionych wypadków i dziwnych pechów zaczynała przekraczać już punkt alarmowy!
Wracaliśmy samochodem w milczeniu. Arnold nastawił płytę Sinatry, którą oboje uwielbialiśmy. Każde z nas mierzyło się z własnymi myślami, lękami i obawami. Z prywatną wściekłością, rozżaleniem i strachem. Byłam pewna, że ON też się bał. Jak ja. Tyle, że nigdy tego nie okazywał. Był wojownikiem. Wiedziałam, że kiedy jest obok nic mi nie grozi, że niezależnie od wszystkiego stanie w mojej obronie, choćby miał za to zapłacić najwyższa cenę. Czułam się w jego towarzystwie spokojna choć widmo pecha zdawało się nie opuszczać naszego nasączonego dobrobytem życia.
Kiedy dojeżdżaliśmy do domu zapytałam czy nie moglibyśmy się na jakiś czas wynieść z Warszawy. Zamieszkać nad morzem. Zaszyć się w jakiejś małej mieścinie i cieszyć sobą, spokojem, bezpieczeństwem, życiem. Arnold pogłaskał moją dłoń i łagodnie zapytał dlaczego chciałabym uciec i czy myślę, że ta ucieczka coś by dała? Mówił, że może rzeczywiście wywiezie mnie gdzieś żebym była bezpieczna, a sam zrobi tu porządek. Mówił, że nie wyobraża sobie stracić kolejnej ukochanej kobiety. Że nie przeboleje, nie da rady. Czuł się winny. Wiedziałam to. Byłam pewna, że bierze na siebie wszystko to, co się teraz dzieje. Że to z nim ktoś tak wojuje. Że jestem przypadkową ofiara jego przeszłości. Ktoś pragnie by w ten sposób ponosił za coś karę. Tracąc miłość…
Ja tymczasem bałam się coraz bardziej. Bałam się przeraźliwie. Jak nigdy wcześniej. Byłam podszyta lękiem. Przerażał mnie szum wiatru, łopot skrzydeł ptasich, dźwięki ogrodu, a nawet oddech podłóg w nowym domu. Nie znałam tutejszych dźwięków. Huk spadającej na daszek szyszki wyrywał mnie ze snu, deszcz bębniący o rynnę wprawiał w stan chwilowego odrętwienia. Czułam się tu obco. Nie znałam nawet sąsiadów, a zresztą… Gdyby cokolwiek się działo nie miałam co liczyć na ich pomoc, bo byli dość daleko. Na dodatek za wysokim płotem. Gdyby coś -nikt nie usłyszałby mojego płaczu czy wołania o ratunek. Jedyną szansą był czerwony przycisk powiadamiania ekipy ochroniarskiej. Ale miałam wątpliwości czy zdążyliby z interwencją.
Kiedy usiedliśmy do kolacji, kolejny raz, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem zwierzyną łowną. Jelonkiem, sarenką. Bezbronną ofiarą na którą czyha gdzieś nieobliczalny, groźny drapieżnik. Czai się, śledzi, obserwuje. Ma przewagę i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dyktuje warunki i pogrywa na swoich zasadach trzymając nas w szachu!
Zastanawiałam się czy facet, którego policja podejrzewała o kolportaż niebieskich kopert rzeczywiście był autorem listów. A może ktoś mu tylko płacił żeby sprawiał takie wrażenie? Może był jedynie częścią planu? Przyszło mi nawet do głowy, że i wypadek mógł wcale nie być nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Był ostrzeżeniem? Próbą wyeliminowania mnie? Przecież auto było zadbane, wcale nie takie stare, po przeglądach, reperowane u zaufanego mechanika a ja jeździłam dość ostrożnie i miałam spore doświadczenie.
A ten pożar w moim bloku? Może to też była już część tego planu? Taki pierwszy, efektowny akord. Pokaz sił. Pirotechniczny cyrk? Ale po co, dlaczego, w jakim celu? Kolejne pytania cisnęły mi się na usta. Kolejne wątpliwości przychodziły do głowy. Do tego jeszcze ta Ewa, która coś wiedziała, ale zachowywała się jakby była przeciwko mnie. No i teraz jeszcze te pogróżki kierowane do moich rodziców. Po co ich w to włącza? Może chce żebym wiedziała, że on dużo wie. Dużo może. Jest groźny i świetnie przygotowany… I nie boi się. Wcale!
– Tak, zrobię to, pomyślałam. Kiedy szliśmy na górę żeby przygotować się do spania postanowiłam wypytać Arnolda o wszystkie szczegóły związane z zaginięciem jego żony. Zdawałam sobie sprawę, że rozszarpie jego rany, że to będzie bardzo trudna rozmowa, ale w końcu chodziło o mnie. O moje życie…
Photo by Peter Forster on Unsplash