W poprzedniej części Anna mierzyła się ze swoim lękiem. Czuła, że poziom strachu, który osiągnęła przerósł ją, przejął nad nią kontrolę. Postanowiła poważnie porozmawiać z Arnoldem i wypytać go, o bolesną przeszłość, która zdawała się coraz bardziej zazębiać z teraźniejszością…

 

Arnold był smutny. Przejmująco smutny. Chyba pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Starał się to ukryć. Robił wesołkowate miny, mówił o jakiś mało istotnych rzeczach jakby chciał przykryć lęk i niepewność. Zamalować, sprawić, że znikną.

Tu jednak nie działały żadne czary – mary. Prawda była przykra, niepokojąca i mało zabawna. Zero radości. Zero żartów i mrugnięcia okiem. I oboje mieliśmy tego świadomość. Przypuszczałam, że on nawet większą. W końcu raz już przechodził coś podobnego. Raz już stracił nadzieję, miłość i poczucie bezpieczeństwa. Macki nieszczęścia dosięgły go właśnie wtedy, kiedy był szczęśliwy i pewny, że przed nim świetlista przyszłość. Tyle, że finał tej przyszłości okazał się jednocześnie zaskakujący i dramatyczny. Ciekawe czy wtedy przypuszczał, że sprawy mogą przybrać taki obrót? Czy rozmawiał o tym ze swoją żoną. Czy ona była w to wszystko wtajemniczona czy może starał się ja trzymać od tego z daleka, ochraniać? Co ona o tym wszystkim myślała i wreszcie dlaczego ten pech prześladował go. Teraz także mnie…

Pierwszy raz od dłuższego czasu przytuliłam się do niego z potrzeby serca, przywarłam do jego twardej, sprężystej klatki piersiowej. Pięknie pachniał. Jeden z guzików od koszuli boleśnie wbił mi się w policzek. Przesunęłam twarz i spojrzałam mu prosto w oczy. Były chłodne, czujne, a jednocześnie pełne czułości i uczucia. Pogładził mnie po plecach, poczochrał mi włosy, a na koniec lekko pstryknął w nos, odsuwając mnie na bok. Powiedział, że czas spać, bo musimy zbierać siły na walkę, obronę, na kontratak. Uśmiechnął się delikatnie jakby mówił o jakimś serialu, który można, ot tak wyłączyć, a nie o naszym życiu. Upiornie skomplikowanym. Niebezpiecznie zapętlonym. Zagadkowym i przerażającym.

Złapałam go za rękę i trzymałam. Wspięłam się na palce żeby być wyższa i zajrzałam mu głęboko w oczy. Patrzył na mnie z zainteresowaniem. Jakby zaniepokojony tym, co mi chodzi po głowie.  Zdawałam  sobie sprawę, że to będzie trudna rozmowa, ale musiałam ją przeprowadzić. Choćby nie wiem co. Powiedziałam mu, że chciałabym z nim chwile porozmawiać, i że mam pełna świadomość ciężaru gatunkowego tej rozmowy. Zmarszczył brwi, ale nie uciekł wzrokiem. Był. Cały czas był ze mną. Bliski.

Usiedliśmy na miękkim, puszystym dywanie w sypialni -nawet nie wiem dlaczego. Arnold opowiedział mi, w telegraficznym skrócie, historię z Astrid. O jej zaginięciu. Mówił, że wszystko zaczęło się od wypadku drogowego, zderzenia. Jakiś człowiek wjechał mu w kuper i nielicho skasował kilkudniowe auto. Jednak zamiast zatrzymać się i załatwić sprawę po ludzku -uciekł. Arnold zdołał jedynie spisać jego numery rejestracyjne. Gonic go nie mógł, bo samochód był w kiepskiej formie. Policja stosunkowo szybko namierzyła gościa, był notowany. Drobny zbir. Złodziej, hochsztapler. Od lat na bakier z prawem, stale jednak udawało mu się uniknąć konsekwencji swoich działań. Dziwny był. Psychopatyczny. Nawiedzony? Obłąkany? Groził Arnoldowi, że zniszczy mu życie. Że dopadnie go, tak jak jego dopadła policja. Arnold olał faceta. Uznał, że to niegroźny świr i żył dalej spokojnie rozkręcając swój, nieźle już całkiem, prosperujący biznes. Żona zaszła w ciążę, a on zapomniał o tej całej przykrej sprawie. Miesiąc przed terminem porodu ktoś do niego zadzwonił i poinformował, że Astrid ma go dość i, że już nigdy jej nie zobaczy. Ktoś coś syczał, pogwizdywał. Zachowywał się jak kompletny psychol. W tle usłyszał zduszony krzyk swojej żony. I to był początek końca. Nigdy już jej nie zobaczył. Jakby zapadła się pod ziemię. Wynajął biuro detektywistyczne, policja sprawdzała wszystkie możliwe tropy. I nic. Wraz z żoną zdematerializował się również człowiek, który obiecał mu zemstę. Policja jednak nie łączyła tych spraw. Po kilku latach Arnold wrócił do Polski. Życie w Szwecji było bezcelowe. Nie było Astrid, sprawa utknęła w martwym, nomen omen, punkcie, więc postanowił zacząć wszystko od nowa.

Arnold wziął głęboki oddech żeby kontynuować i wtedy nagle w domku coś stuknęło, huknęło i z dzikim wrzaskiem  włączyła się syrena alarmowa. Suczydło zaczęło szczekać jak oszalałe. Mój ukochany wcisnął mi gaz pieprzowy do ręki i kazał mi schować się pod łóżkiem. I pod żadnym pozorem nie wychodzić, nic nie mówić i nie szlochać z przerażania. Udać, ze mnie nie ma. Sam sięgnął po pistolet i bezszelestnie wysunął się z pokoju. Czułam się jak główna bohaterką thrillera albo horroru. Skuliłam się w sobie i poczułam, że właściwie śmierć mogłaby, mnie wyzwolić z tego okropnego strachu. Byle szybko, bez cierpienia. Trzęsłam się od stóp po czubek głowy. Nawet oddech sprawiał mi ból…

Arnold i Spółka (cz. 55)

Photo by Zeynep Emecikli on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.