Zdziśka za kierownicą to temat na osobną pogadankę! Odkąd zrobiła kurs w szkole bezpiecznej jazdy – jest niekwestionowanym autorytetem na drogach, dróżkach i bezdrożach! Ostatnio przekonałam się o tym na własnej skórze! I to w samym środku MIEJSKIEJ DŻUNGLI…
Kilka lat temu Zdzisława dostała w prezencie urodzinowym od męża swój pierwszy, rasowy, para-terenowy samochód. Był całkiem nowy, pachniał fabryką, miał panoramiczny dach, skórzane fotele i wszelkie możliwe elektroniczne gadżety. Uzbrojony był w nie po zęby. To właśnie wtedy, z dnia na dzień, wyrósł w dzielnicy Śródmieście nowy rajdowiec w spódnicy. Sytuacja narastała, narastała aż do momentu kiedy to Zdzisława poszła na kurs bezpiecznej jazdy. Od tamtej chwili stała się niekwestionowanym liderem samochodowej sosjety wyższego szczebla. Kiedy rano słyszę pisk palonej gumy, wiem, że oto i sąsiadeczka wybrała się do pracy. Wiem jeszcze o wiele więcej. Jak ma zły humor, trzydzieści sekund później słyszę trąbienie (zazwyczaj na przejściu dla pieszych), a jak jest wściekła dokłada do tego również swój własny histeryczny pisk. A może RYK rozjuszonego lwa:)?
Dziś rano wracałam ze spaceru z Bezą niemal biegiem, a właściwie całkiem biegiem. Strasznie długo łazikowałyśmy, a o 10 miałam umówione spotkanie na które nie mogłam się spóźnić ani chwili. Zabawiłyśmy w Saskim kilka alejek za długo, więc wyjścia nie było. Lekki, poranny jogging to było coś, o czym, zdaje się, obie dziś marzyłyśmy. Leciałyśmy więc na złamanie karku obok Liceum Reya, a potem Mazowiecką przez Plac Powstańców.
Prawo-lewo-prawo i przed siebie. Tak mnie uczono od dziecka. Pomachałam więc głową, uznałam, że terenowa rakieta po mojej lewej jest dostatecznie daleko i wkroczyłam pewna swoich praw pieszego na jezdnię. Nagle usłyszałam pisk opon (nie, nie startującej Zdziśki, a hamującej raczej) i szum otwieranej szyby od strony kierowcy. Z okna wyłoniła się moja sąsiadka. Popatrzyła na mnie z dezaprobatą i zaczęła swój wywód o tym jak to niewiele trzeba żeby całkiem dobry kierowca (to naprawdę o mnie!), który staje się zwykłym przechodniem- całkowicie stracił instynkt w miejskiej dżungli i stał się ofiarą rozszarpaną przez stado lwów (mówiła o sobie?). Przytkało mnie (znowu) i choć nieludzko się śpieszyłam nadal tkwiłam na środku jezdni z rozdziawiona buzią. Zdziśka kontynuowała jeszcze o kolejnym utraconym przeze mnie instynkcie (tym razem) samozachowawczym, kulturze na drodze, życzliwości wszechludzkiej (to jej konik, a właściwie może ZEBRA?).
Kiedy skończyła napawać się swoimi porannymi mądrościami za nią piętrzyły się już inne, rozgniewane lwy, które bardzo spieszyły się na swoje polowania. Pohukiwały na nią, trąbiły, pośpieszały. Zeszłam, na wszelki wypadek, z jezdni, a Zdzisława ze swadą pokazała innym uczestnikom ruchu FUCKA i dwa na godzinę, w kulturalnie złośliwym tempie ślimaczym opuszczała skrzyżowanie.
Kiedy wyjechała na Plac Powstańców postanowiła jednym susem przeskoczyć trzy pasy żeby bez zbędnych ceregieli przedostać się na tor do skrętu w lewo w Świętokrzyską. Dodała, swoim zwyczajem, bardzo dużo gazu i właśnie kiedy zaczęłam zbierać z miejskiego bruku rozsypane cięte riposty, usłyszałam wielkie BUUUUUUUM. Potem klakson, wrzask, piski i histeryczne, zajadle wściekłe świergolenie rozszarpywanej przez sępy/hieny? Zdziśki, której bielmo mądrości na oku przesłoniło samochód, który jechał na pasie, na który z impetem wjechała.
Ofiar w ludziach nie było. Nie licząc mnie, bo bardzo się zdenerwowałam (i byłam już spóźniona!). Kiedy to ustaliłam pognałam do domu żeby zmienić strój ZEBRY skubnietej zębem lwim na jakieś bardziej wielkomiejskie wdzianko. W sumie to nawet nie było mi dziś do śmiechu. Nie czułam cienia satysfakcji, ze wreszcie los utarł jej noska. Zdziśka ukarała się sama, skasowała dwa auta i zapewne teraz liże rany w objęciach męża przekonując go, że to przecież nie jej wina. Jedyny plus tej sytuacji, a może się łudzę, że wreszcie (choć zapewne się do tego nie przyzna) nabierze większego dystansu do swoich umiejętności i … może przestanie mnie rano budzić tym cholernym piskiem palonych w pośpiechu lwich stópek…
I pomyśleć, że może gdyby nie to moje NAGŁE WTARGNIĘCIE na ZEBRĘ i ten triumfalny odjazd z przytupem – moja sąsiadka nadal uważałaby, że w miejskiej dżungli jest miejsce TYLKO dla LWIC w limuzynach:-)…
Miłego dnia w każdym razie…
Zapraszam na pozostałe Zdziśkowe perypetie:
Chcesz poznać Zdziśkę? Zapraszam na pierwsze spotkanie ze Zdziśką!
Zdziśka i wielkie rozczarowanie
Zdziśka ponad podziałami – czyli gołąbek pokoju
Zdziśka i mój Specjalny, Świąteczny Prezent dla niej
Zdziśka Ty chyba oszalałaś! O matko!
Koronawirus to masowa błazenada?!
Zdziśka zdobywa kolejne szczyty… w konspiracji
Photo by bert sz on Unsplash