Nigdy nie wierzyłam, że można kochać tylko raz. Tak jak i nigdy nie przypuszczałam, że przez głupotę i chore ambicje można stracić aż tyle…
Pamiętam dokładnie, w Tomku zakochałam się się właściwie od pierwszego spojrzenia. Wypatrzyłam go w szatni pierwszego dnia w nowym liceum. Miał, tak jak i ja, nazwisko zaczynające się na K i był na liście obecności tuż za mną. Półdługie włosy, ciemne oczy – wyglądał całkiem jak mój idol Adam Furlong, bohater „Terminatora”. Poza tym był raczej małomówny, dość poważny. Jak kot chadzał własnymi ścieżkami. Nie przyjaźnił się z innymi chłopakami, zawsze stał jakby na uboczu.
Byłam zafascynowana tym tajemniczym chłopakiem. Czułam, że jestem w stanie zrobić wszystko żeby poznać go bliżej, odkryć jego sekrety, dowiedzieć się czegoś więcej…
W domu wpojono mi jednak, że to dziewczyna powinna być zdobywana, więc zamiast walczyć o uczucie czekałam uważnie na rozwój wydarzeń starając się być dla Tomka miła i jednocześnie czymś zwrócić na siebie uwagę.
Pokochałam historię polski i odkryłam wiersze Herberta. Ponieważ kolega był zawsze dobrze i schludnie ubrany i ja zaczęłam przywiązywać wagę do stroju. Wojskowe buciory zamieniłam na kobiece pantofle (mama wreszcie była w siódmym niebie!), poprzecierane dżinsy wcisnęłam w kąt szafy, pożyczając od starszej siostry spódnice podkreślające kobiece kształty, miejsce luźnych koszul zajęły dopasowane bluzki.
Widziałam, że Tomek coraz częściej na mnie zerka, że z ciekawością przysłuchuje się kiedy rozmawiam z innymi i stara się być blisko mnie.
W końcu pewnego dnia, ni stąd ni zowąd obiekt moich westchnień zaproponował mi spotkanie.- Hurra, strategia przynosi spodziewane efekty, pomyślałam!
Umówiliśmy się nad Wisłę, na spacer. Pamiętam dobrze – to był piątek, wiał spory wiatr, pachniało jesienią i mimo braku słońca czułam, że jest słonecznie jak nigdy wcześniej. Miał na sobie skórzaną kurtkę, ciemne sztruksy i był wyraźnie podenerwowany. Chodził w tę i z powrotem, potem stawał przy barierce mostu i wpatrywał się w nurt rzeki. Był taki bliski, a jednocześnie całkiem daleki. Miałam wrażenie, że wcale go nie znam, a tak bardzo chciałam czegoś się o nim dowiedzieć. Podeszłam, dotknęłam jego ramienia, a on pocałował mnie w policzek. Pocałował i przygarnął do siebie ramieniem! Oboje znieruchomieliśmy. Staliśmy tak kilka chwil. Potem bez słowa wzięliśmy się za ręce i ruszyliśmy na spacer.
Choć przez dłuższy czas milczeliśmy wiedziałam, że nic, nigdy nie będzie już tak jak wcześniej. Tak bardzo pragnęłam zatrzymać czas. Pierwszy raz tak dobrze mi się z kimś milczało.
Chwilę później okazało się także, że i rozmowa jest pasjonująca. Tomek umiał słuchać i ciekawie opowiadać, miał mnóstwo zainteresowań! Naprawdę mi imponował. Nie szwendał się po mieście, nie spędzał godzin przed telewizorem zamiast tego ćwiczył karate – miał czarny pas, czytał książki historyczne, znał dwa języki obce i świetnie jeździł na rowerze. Miał też plan. Plan na swoje życie.
Zamierzał, jak jego ojciec, skończyć medycynę, pracować w szpitalu, a potem – jak całkiem się usamodzielni założyć rodzinę, zbudować niewielki domek z ogromnym ogródkiem i… podróżować . Był poważny, ale i na swój sposób zabawny. No i to jego dojrzałe podejście do życia! A ja przy nim taka zwykła, taka szara myszka. Ledwo znałam angielski, trochę tańczyłam w klubiku osiedlowym (ale bez sukcesów) i wcale nie wiedziałam kim chce być. Wiedziałam za to na pewno, że to jest facet z którym najchętniej spędziłabym życie.
Po tej randce usiedliśmy razem w ławce i oficjalnie staliśmy się parą. Tomek odprowadzał mnie po szkole do domu, czasem chodziliśmy do kina, czasem odrabialiśmy razem lekcje. Mimo tego nigdy nie byliśmy typowymi papużkami nierozłączkami, dawaliśmy sobie sporo luzu. Wieczory w tygodniu spędzaliśmy zwykle osobno. On przecież miał te swoje pasje, a ja próbowałam za nim nadążyć, więc zapisałam się prywatnie na hiszpański i intensywnie ćwiczyłam tańce.
Moi rodzice byli zachwyceni. Bunt nastolatków, późne powroty do domu kłopoty z nauką – to nie dotyczyło ich córki. Mama stwierdziła, że cieszy się, bo miłość dodała mi skrzydeł, tata śmiał się, że do innych chłopaków by strzelał, ale z Tomkiem najchętniej poszedłby na piwo, bo to równy gość. Starsza o pięć lat siostra żartowała, że jak znudzi mi się moja sympatia to sobie ją chętnie wypożyczy.
Tak, Tomek zawojował także ich serca. Trudno się dziwić, mimo, że nie był wylewny ani nadmiernie towarzyski umiał wzbudzić sympatię, wszystkim imponowała jego dojrzałość.
Inaczej było w drugą stronę – jego rodzice chyba nie przepadali specjalnie za mną. Byłam dla nich zbyt przeciętna.
Tata, wzięty neurochirurg, matka dyrektorka banku – marzyli pewnie o lepszej partii dla jedynaka. Nikt mi jednak wprost niczego nie powiedział. Czułam tylko ogromny dystans i chłód, ale mój ukochany zapewniał, że rodzice tacy są, są oziębli emocjonalnie i tyle.
Czasami było mi przykro, że matka Tomka traktuje mnie za góry, ale nie zastanawiałam się więc nad tym zbyt często. Tym bardziej, że w naszym związku układało się świetnie.
Sielanka trwała prawie trzy lata. –Ojej, ale wy się strasznie długo spotykacie, powiedziała mi kiedyś koleżanka. Zaśmiałam się, że jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo, że znamy się na wylot i dobrze nam z tym. W duchu zaczęłam sobie nawet wyobrażać jak by to było zostać jego żoną, mieć z nim dzieci. I nagle wybuchła bomba…
Nieoczekiwanie okazało się, że mój chłopak musi przeprowadzić się z Warszawy. Tata został ordynatorem szpitala w Krakowie, więc cała rodzina jechała z nim. Dowiedziałam się o tym w piątek, we wtorek już ich nie było. Czule żegnaliśmy się setki razy, obiecaliśmy sobie, że będziemy do siebie pisać, dzwonić, spotykać się raz w miesiącu choćby w połowie drogi… Czułam, że mój poukładany świat runął.
Wieczorami łkałam w poduszkę, nic mnie nie cieszyło. Rzuciłam się w wir nauki czekając na kontakt z nim. Początkowo rozmawialiśmy codziennie. Był przygnębiony, czuł się źle w nowej szkole, nie mógł się przystosować i potwornie tęsknił. I choć częstotliwość rozmów telefonicznych malała wiedziałam, że nadal mnie kocha.
Spotkaliśmy się po dwóch miesiącach. Wcześniej, a to nie było czasu, a to pieniędzy, a to coś tam jeszcze… Przyjechał do Warszawy na weekend, zamieszkał u ciotki. Było cudownie, a jednocześnie koszmarnie smutno. Wdychałam jego zapach jakby na zapas, odurzała mnie jego obecność, ale nie cieszyła. Nie umiałam się cieszyć wiedząc, że za chwilę znowu wyjedzie i znowu będę sama przez długi czas. I zrobiłam rzecz, która zaskoczyła wszystkich, a chyba najbardziej mnie samą.
W niedzielę, tuż przed jego powrotem do domu poprosiłam żebyśmy już nigdy więcej się nie spotykali. Wytłumaczyłam, że dla mnie ta sytuacja jest nie do zniesienia, że nie mogę żyć stale czekając na telefon. Pierwszy raz widziałam jak płacze. Przytulił mnie mocno, czule pocałował w policzek i odszedł bez słowa…
Następne parę miesięcy żyłam jak w transie. Szkoła -nauka-zajęcia dodatkowe i tak w kółko. Marzyłam, że się odezwie, ale telefon milczał. Nie było dnia żebym nie zastanawiałam się co u niego, czy może kogoś poznał, jak sobie radzi, czy jeszcze o mnie myśli. Wiele razy podnosiłam słuchawkę i zaczynałam wykręcać jego numer zawsze jednak w porę się opamiętywałam. Stale mi się śnił, oglądałam wspólne zdjęcia i mimo upływu czasu nie czułam, że jest lepiej.
Tymczasem matura zbliżała się wielkimi krokami. A wraz z maturą pytanie – co chciałabym robić w życiu. W końcu wybór padł na polonistykę. Zaczęłam ostro się uczyć. Czas spędzony nad książkami przyniósł efekty egzaminy dojrzałości zdałam na piątki i szóstki. Postanowiłam składać papiery na polonistykę w… Gdańsku. W nowym otoczeniu miałam nadzieje wreszcie zapomnieć o Tomku, odżyć, nabrać wiatru w żagle, a że kochałam morze lepszego miejsca nie mogłam znaleźć. Rodzice zaakceptowali mój wybór, więc kiedy okazało się, że jestem już studentką bardzo się cieszyli.
Jechałam do tego Gdańska z duszą na ramieniu i całą stertą marzeń, ale nie rozczarowałam się. Wynajęłam fajny, słoneczny pokoik niedaleko morza, studia spełniały moje oczekiwania i poznałam też kilkoro serdecznych ludzi z którymi szybko stworzyliśmy zgraną paczkę. Należał do niej także Maciek. Też lubił Herberta i miał włosy jak Furlong… Powoli zbliżaliśmy się do siebie. Powiedziałam mu o Tomku, o bólu, rozczarowaniu i tęsknocie, która towarzyszy mi w każdej chwili życia. Powiedział, że nie będzie mnie naciskał, ani pośpieszał, że poczeka. Czułam, że może los się wreszcie do mnie uśmiechnie… I wtedy znowu spotkałam Jego – Tomka.
Był wietrznym chłodny i pochmurny dzień. Spóźniona biegłam na zajęcia. Dopinałam ostatnie guziki, poprawiałam włosy i zastanawiałam się jak wytłumaczę się profesorowi. W głowie powstawała już historyjka o spóźnionym autobusie, zgubionej torebce i niespodziewanym ataku kaszlu. I nagle poczułam na sobie czyjś wzrok.
Instynktownie odwróciłam się i poczułam, że nogi się pode mną uginają… To był on. Stał przy tablicy uczelnianych ogłoszeń i bacznie mnie obserwował. Był spokojny i taki znajomy, taki mój, taki ukochany. Przez chwilę rozważałam co zrobić – paść mu w ramiona czy może uciekać, udawać, że go nie poznałam. Strasznie bałam się znowu cierpieć, znowu tęsknić i płakać.
Tomek wyczuł moje wahanie, podszedł zdecydowanym krokiem i bez słów przytulił mnie. Czule gładził moje włosy, delikatnie dotykał twarzy, a ja nie wiedziałam czego się właściwie spodziewać. Marzyłam, że może poprosi mnie o rękę, albo powie, że przenosi się na studia medyczne do Gdańska.
Tymczasem… usłyszałam, że bardzo mnie kocha, jestem kobietą jego życia dlatego właśnie przyjechał jeszcze raz mnie zobaczyć i prosić żebym tym razem pojechała razem z nim. Dostał stypendium, wyjeżdża z kraju – pewnie na stałe… Nie chciałam tego dłużej słuchać- to był impuls, nie dałam mu nawet dokończyć. Poczułam, że historia się powtarza. Przecież nie rzucę wszystkiego z dnia na dzień?! Przecież moje plany też są ważne! Nie mogłam pojąć czemu on oczekuje, że wszystko dla niego zostawię skoro tak długo milczał. Czemu kazał mi tak długo czekać! Powiedziałam, że śpieszę się na zajęcia, bo i tak jestem już spóźniona, wyrwałam pospiesznie rękę z jego dłoni i szybkim krokiem odeszłam. Coś jeszcze krzyczał, chyba że mnie nie zapomni, że kocha nad życie…
Przez kilka miesięcy dostawałam jeszcze czułe listy. Najpierw je czytałam, potem wyrzucałam do śmieci od razu kiedy widziałam, że nadawcą jest Tomek. W końcu przestały przychodzić. Wszystkie swoje tęsknoty przelałam na Maćka. Wyidealizowałam go i wmówiłam sobie, że to ten jedyny. Żeby zagłuszyć powracające wspomnienia o Tomku szybko zdecydowałam się na ślub z Maćkiem, zaraz potem zaszłam w ciążę i urodziłam synka. Wmówiłam sobie, że jestem szczęśliwa. I pewnie nadal bym w to wierzyła gdybym któregoś dnia znowu nie dostała listu od Tomka.
Tym razem otworzyłam. Napisał, że jest w kraju. Wrócił po kilku latach, bo wciąż mnie kocha i tylko ze mną chce być. I już nigdy nie zniknie… Drąc list płakałam. Jak mogłam być tak straszliwie głupia?!
Photo by Matthew Henry on Unsplash
2 komentarze
Jakbym czytała o sobie…
Przytulam i cudownego dnia życzę. To życie nikogo nie oszczędza fundując nam, co jakiś czas, jazdę bez trzymanki! Buziaki,
Kasia