Piątek był ciężki. Byłem wściekły, roboty było mnóstwo bo klientela dopisywała od rana. Na dodatek matka zrobiła mi dziką awanturę, że nie wróciłem na noc i nawet nie wysłałem smsa. Julka dzwoniła trzykrotnie.
Napisała też wiadomość, że chciałaby porozmawiać i prosi o telefon, ale zignorowałem ją. Nie planowałam więcej się z nią spotykać. W ramach lizania ran poszedłem na trening, a potem z Ryśkiem na zimne piwo. Kumpel widział, ze jestem zły ale nie wypytywał. Pogadaliśmy o zbliżającym się wielkimi krokami wyjeździe na obóz, Zuzce (która zauroczyła go na maksa) i meczach piłki nożnej, które Rysiek śledził z pasją.
Julka dzwoniła jeszcze kilka razy. W końcu oddzwoniłem w dniu wyjazdu na obóz sportowy. Wykręciłem się brakiem czasu, nadmiarem obowiązków i szalonym tempem. Wiedziałem, że nie uwierzyła, nie była idiotką. Chciała mi tylko powiedzieć, że nigdy wcześniej nikogo nie zaprosiła na noc do swojego domu, że głupio jej, źle się z tym wszystkim czuje, chciałaby cofnąć czas i że ma nadzieje jeszcze się jakoś spotkać. Choćby tylko po przyjacielsku. Rozmowa była trudna, bo Julka bardzo mi się podobała, ale zasady, to zasady. Z panienkami na jedną noc nie spotykam się więcej niż w tę jedną noc, stwierdziłem. Nie ma co się angażować, szkoda czasu mademoiselle, pomyślałem. Strasznie byłem rozczarowany. Ja wściekły, a ona najwyraźniej przygnębiona.
Na obozie dostawaliśmy w kość. Trzy treningi dziennie plus biegi i pływanie. Nie było czasu na nic, a jednak nie umiałem przestać o niej myśleć. W końcu powiedziałem Ryśkowi jak się rzecz ma, a ten… stwierdził, że jestem debilem. SKOŃCZONYM DEBILEM. Przecież nie musze się angażować, a spotkania z taką dziewczyną to czysta przyjemność. -Niech żyje zabawa oznajmił wybierając numer do swojej Zuzanny, by zapytać ją co słychać u jej koleżanki…
Zuzanna powiedziała Ryśkowi, że czeka na jego powrót z utęsknieniem. Tak jak czekała jej koleżanka na Krzyśka zanim wyjechała do Anglii. A tam poznała ponoć jakiegoś chłopaka i szaleje, tak przynajmniej donosiła Zuzce. Rysiek przekazał mi tę hiobową wieść. Wściekłam się na siebie. Nie mogłem sobie darować, że tak to wszystko spieprzyłem. Do końca wyjazdu byłem jak z krzyża zdjęty. Potem rzuciłem się w wir zajęć żeby zapomnieć. Poprosiłem Ryska żeby już nigdy więcej nie mówił mi o niej. To zamknięty rozdział i tyle. Szkoda czasu.
Wakacje minęły bardzo szybko. Nastała jesień. Studia, nowe towarzystwo, mnóstwo nauki, imprezy, praca i sport. Poznałem mnóstwo fajnych ludzi. Wypatrzyłem także ją. Drobniutką, zagubioną dziewczynę w okrągłych okularach z kości słoniowej. Chodziliśmy razem na część zajęć. Miała na imię Magda. Dzień po dniu, krok po kroku zaczęliśmy się zaprzyjaźniać. Była bardzo krucha, subtelna, nieco wycofana. Wychowywała ją matka, bo ojciec wyjechał za granicę i tam założył nową rodzinę. Widziałem jak bardzo matkę kocha, jak chce jej pomóc. Matka była chora. Od kilku lat walczyła z rakiem piersi. Magda poszła na medycynę z nadzieją, że będzie bliżej wiedzy, która być może przedłuży mamie życie.
W jej domu się nie przelewało. Wraz z matką żyły bardzo skromnie. W małym ciasnym pokoiku z ciemną kuchnią na Żoliborzu. Perfumy, zbytki, modne ciuchy – mało ją to obchodziło, a jeśli nawet – chowała te potrzeby głęboko. Bardzo mi imponowała. Miała swoje zasady. Była bezkompromisowa. Czarne nigdy nie stawało się szare. Miała tez plan. Na każdy dzień i na całe życie. Pragnęła zostać chirurgiem onkologiem. I kiedy my wszyscy, inni studenci dalecy byliśmy do tak precyzyjnego określania tego, co nam odpowiada, a co nie ona już wiedziała. Uczyła się jak szalona, unikała imprez i czasami miałem nawet wrażenie, że robi wszystko żebym przestał się nią interesować. Zabierałem jej czas…
Deszcz lał rzęsiście. Był piątek, późny wieczór. Biegłem Krakowskim Przedmieściem do knajpy w której raczyli się piwem znajomi z grupy. I wtedy kątem oka zauważyłem JĄ… Moją MADEMOISELLE… Nogi się pode mną ugięły!
Photo by Matteo Catanese on Unsplash