Kobieta w okolicach pięćdziesiątki zaczyna odczuwać upływ czasu bardziej niż kiedyś. Dopada ją czasem melancholia, tęsknota za porywami serc, czułym dotykiem i męskim zachwytem. Zna jednak swoje mocne strony i słabe też. Zna także swoją moc. Bywa cierpka jak czerwone, wytrawne wino i aromatyczna jak świeżo palona kawa. Czasem jest także słodka niczym kremówka, ale przede wszystkim… wie swoje!

Polubiłam siebie w okolicach czterdziestki. Zaczęłam nosić głowę wysoko i cenić czas. Wklepując w twarz krem masowałam delikatnie skórę, stałam się bardziej uważna, skoncentrowana na sobie i swoich potrzebach. Byłam szczęśliwa mimo siateczki zmarszczek wokół oczu. Czym były jak nie wskazówką, że świat zawsze mnie bawił, cieszył. Były pozostałością po emocjach, które stały się moim udziałem. Miłości, ślubie, narodzinach syna, przyjścia na świat córki i wielu, wielu innych.

Na mojej twarzy wypisana była miłość. Także do mężczyzny. Jednego, jedynego od prawie trzydziestu lat. Właściwie od zawsze.

Bernard był moim pierwszym, poważnym chłopakiem. Rówieśnikiem, miłującym filozofię i grę w tenisa. Nad wyraz poważnym, statecznym i unikającym imprez, harmidru, rozkołysania życiowego. Cenił sobie spokój, równowagę, koncerty smyczkowe, sztuki teatralne, dobrą lekturę i filmy historyczne. Nie bywał nierozważny, nieodpowiedzialny czy mało przewidujący. Taki facet zapięty na ostatni guzik. Niemożliwie wciśnięty we wszelakie normy, formy i konwenanse.

Był dobrze wychowany, ambitny, świetnie ułożony, oczytany, kulturalny, zasadniczy i stanowczy. Do tego dość oschły i małomówny. Nigdy nie nosił mnie na rękach, ale za to potrafił robić miłe niespodzianki i czasem bardzo zaskakiwał. Takim elementem zaskoczenia była także informacja, która wypłynęła w eter tuż po moich pięćdziesiątych urodzinach…

Ale zacznę od początku, bo na początku był awans. Bernard po latach ciężkiej i znojnej harówki doczłapał się stanowiska dyrektora generalnego w dużej korporacji. Fetowaliśmy ten sukces rodzinnie. Syn przyjechał z Poznania, córka przyleciała z Hiszpanii, gdzie była na wymianie studenckiej. Poszliśmy na wystawny obiad w niemożliwie eleganckiej i koszmarnie drogiej restauracji. Jedliśmy malutkie porcje efektownych dzieł sztuki wciśnięte na ogromne talerze przyozdobione kwiatami innymi roślinami. Śmialiśmy się (ale niezbyt głośno, bo nie wypadało!), że w tej knajpie je się tylko oczami. Bernard był zachwycony. Jego klimaty. Odrobina zadęcia i kilka ton snobizmu. Mrau.

Choć jeszcze nie byłam świadoma od tego momentu mój mąż Bernard zaczął jeść oczami. Zachłannie łapał wiatr w żagle. Najpierw kupił sobie drogi zegarek -w prezencie od siebie samego. Za trud i wysiłek. Potem wymienił samochód z dwuletniego audi na nowego mercedesa ze sportową nutką, jak mawiał. Stać nas było, więc nie narzekałam, choć przyzna szczerze, lampka ostrzegawcza mi się włączyła. Na koniec zamówił kilka garniturów na wymiar i buty robione na zamówienie i… zawiesił oko na nowej sekretarce.

O tym jego zezowaniu przyszło mi się dowiedzieć kilka miesięcy później. Przez niemal pół roku Bernard rozkwitał. Rzeczywiście zmiana stołka mu służyła. Odmłodniał. Zaczął się więcej ruszać i zdrowiej odżywiać. Zamówił nawet dietę pudełkową. Trochę się z niego podśmiewałam, odrobinę kpiłam, ale nie wtrącałam się. W mojej firmie trwała restrukturyzacja, więc jako że pracowałam w kadrach miałam ręce pełne roboty. Czasem wracałam do domu przed północą.

Mijaliśmy się. Każde z nas miało swój świat. Teraz nawet weekendy zaczęliśmy spędzać osobno. Moja przyjaciółka śmiała się, że to syndrom starzenia się -Każdy sobie, rzepkę skrobie… I tak było. Ja weekendowo ogarniałam dom, biegłam na spotkanie z koleżanką, do kina, na fitness, do fryzjera. On, przepadał bez wieści coś tam tłumacząc, ale kto by go słuchał. Niedziele spędzaliśmy częściowo razem. Obiad niedzielny był dla nas świętością.

Pewnego dnia postanowiłam sprawdzić stan naszego posiadania, bo syn kończył studia w Poznaniu i myślałam czy nie zainwestować  i nie kupić jakiegoś małego mieszkanka na obrzeżach miasta gdzie mógłby rozpocząć swój start w dorosłość. Z kalkulacji wynikało, że stać nas bez najmniejszego problemu. Pierwszy lat od dawna sprawdziłam stan naszego konta oszczędnościowego i ONIEMIAŁAM… Brakowało sporej kwoty. Zszokowana zadzwoniłam do męża z pytaniem co się stało z naszymi oszczędzanymi, które czynimy od wielu. I tu spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Mój szalenie poukładany, roztropny, poważny i odpowiedzialny mąż zaczął się jąkać, sapać dyszeć, aż w końcu powiedział, że wrócimy do rozmowy w domu, bo teraz ma WAŻNE spotkanie.

Wróciłam do domu i powoli wszystko zaczęło układać mi się w jasny obraz o ciemnych barwach. Awans, samochód, zegarek, garnitury, ciągłe wyjazdy służbowe, kolacje w drogich restauracjach, restrykcyjna i przestrzegana dieta pudełkowa, ruch i takie tam… Jakaż ja byłam ślepa?! Jak mogłam nie dostrzec, że mój mąż przeżywa, szeroko zakrojony, kryzys wieku średniego?! Jakaż ja jestem naiwna, myślałam łykając zachłannie bąbelki powietrza niczym ryba wyciągnięta z wody.

Przyszedł do domu powłócząc nogami. Tak jakby życie dało mu w kość i zaczęło mocno uwierać. Za bardzo. Zdjął elegancki, wełniany, kosztowny (z całą pewnością) płaszcz i usiadł obok mnie na kanapie. Powiedział, że nie zamierza kłamać. Od dobrych kilku miesięcy ma romans. Brakowało mu adrenaliny i chciał sobie udowodnić, że jeszcze może. Wynajął SWOJEJ PANI do spraw specjalnych mieszkanie i trochę w nią zainwestował. -Przecież wiesz, że lubię kobiety dystyngowane, zadbane, pachnące, oczytane…

Patrzyłam na niego całkiem oniemiała. – Stary głupcze, poczułeś się jak Adonis, bo ktoś przyczepił Ci do drzwi gabinetu plakietkę z napisem DYREKTOR GERNERALNY i dał podwyżkę?, spytałam cicho. Odpowiedziała mi cisza i jego szybki oddech. Wyszedł zapalić e-papierosa o zapachu orientalnego drzewa sandałowego. Wrócił. Był rozpalony. Widziałam, że stracił grunt pod nogami, ale niczego nie chciałam mu ułatwiać. Zapytałam jak zamierza teraz wybrnąć z tej całej sytuacji? Wyznałam, że sprawdziłam stan oszczędności bo chce kupić synowi kawalerkę. I nie zamierzam zrezygnować  z tego pomysłu. Poprosił o czas do końca tygodnia. Byłam hojna. Dałam mu te kilka dni.

To był trudny moment, ale wiedziałam, że niezależnie od tego jaką podejmiemy decyzję dam sobie radę. Ciężko zaczynać wszystko od nowa w wieku pięćdziesięciu lat, ale ludzie miewają większe problemy, czyż nie?

W międzyczasie zadzwoniła do mnie jakaś Pani łkając w słuchawkę, że zrujnowałam jej życie i zaprzepaściłam marzenia. Nie słuchałam dalej wywodów. Zablokowałam jej numer w telefonie i przeszłam nad tym do porządku dziennego. Bernard rzeczywiście wziął się za czyszczenie rzeczywistości, pomyślałam.

W niedzielę tradycyjnie usiedliśmy do wspólnego obiadu. Mąż podziękował mi za czas, który mu dałam, spokój i to, że nie urządzam scen. Powiedział, że nigdy nie opuściłby kobiety, która ma klasę. Która w takiej sytuacji umiała zachować twarz i godność. Matki swoich dzieci. Przyjaciółki. Podjął pewne decyzje. Mieszkanie, które do tej pory wynajmował dla kobiety, z którą miał romans będzie wynajmował dalej. Dla naszego syna. Jest w doskonałym miejscu i niezłej cenie. Romans zakończył. Cała ta heca była bez sensu i uświadomiła mu, że nie warto burzyć poukładanego życia dla kilku szalonych chwil, bo młodość i tak jest już za nami i czas się z tym oswoić.

Co na to ja? A jak myślisz? Ja wzięłam go za rękę, spojrzałam w oczy i przełknęłam tę gorzka pigułkę z uśmiechem na twarzy. Trochę mi żal tych pieniędzy, które wydał na swój chwilowy kaprys, trochę mi żal, że przestałam być dla niego kobietą dla której traci się głowę, a stałam się tylko matką jego dzieci, przyjaciółką i babką z klasą, ale co tam. Takie właśnie jest życie. Rzeczy się zmieniają, my się zmieniamy. Czy myślisz, że lepiej by było gdybym go zostawiła, puściła w samych skarpetkach, zemściła się, zszargała sobie nerwy, wojowała? Nie, jestem pewna, że nie! Podjęłam jedyną słuszną i właściwą decyzje. Jestem o tym przekonana.

Żyjemy jakby nigdy nic. No jakby PRAWIE nic. Ja walczę z grawitacją, on walczy o moje zaufanie. Stara się. Jest szarmancki i sympatyczny. Pamięta o moich urodzinach i dniu kobiet. Kosi trawę, płaci za kawalerkę syna i chodzi ze mną na koncerty smyczkowe i firmowe rauty. Jest tak, jakby się PRAWIE nic nie wydarzyło…

Poukładałam sobie wszystko w głowie i uśmiecham się do życia. Pomyłki, porażki są w nie wpisane. Trzeba się po nich podnieść i iść dalej. Życie jest zbyt krótkie by rozpamiętywać to, co było złe…

Zaimpregnowana luksusem!

Rzeczywistość utkana ze zwiewnych marzeń!

Photo by Max Van Den Oetelaar by Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.