Bardzo chciał żeby te czarne chmury, które zawisły nad ich małżeństwem wreszcie przewiał wiatr. Był już zmęczony tą gonitwą uczuć, tymi zmianami, tą niechęcią i niepewnością. Nie przypuszczał, że taka sytuacja mogłaby mieć kiedykolwiek miejsce! W każdym razie nie w jego życiu…

Starał się sprawiać wrażenie wyluzowanego. Stroszył piórka. Czuł się jednak bardzo nieswojo. Rozmawiali jak dwoje ludzi, którzy za wszelką cenę usiłują sprawiać wrażanie zadowolonych, a w głębi serca skrywają urazę. Na szczęście zarezerwował stolik w innej części restauracji. Zastanawiał się czy ta decyzja była właściwa. A może lepiej było wybrać inne miejsce. Jakiś punkt naznaczony dobrą energia, a nie taki. Tu z każdego kąta zionęły wspomnienia. Przykre, w gruncie rzeczy.

Rozmawiali o bzdetach. Od pogody zacząwszy, po sandałach na rzemykach, które miała na nogach, skończywszy. Rozmowa się trochę nie kleiła. Tak jakby robili masaż serca, osobie, która zmarła tydzień wcześniej. Ani drgnięcia. Zero szans.

On starał się. Starał się mówić o tym jak bardzo docenia, że dali sobie szansę, uśmiechał się. Przełamywał. Nie zdawał sobie sprawy, że będzie aż tak ciężko. Dociekał. Usiłował zrozumieć. Naprawdę był otwarty na dialog i kompromis. Pytał, nie naciskał. I słuchał uważnie. Ale jego uszu dochodziły same banały. Bzdetki wymyślone na poczekaniu. Słodkie słówka. Bolesne kłamstewka.

Nie kupował tej jej rozkosznej paplaniny, bo nie była zupełnie w jej stylu. Starała się chyba zmylić przeciwnika -czyli JEGO? Wyprowadzić w pole, zwieść, oszukać. Zmieniała tematy, kluczyła, z pełną premedytacją gubiła wątki coraz bardziej upewniając się w przekonaniu, że jej plan się powiódł. Wiedział. Widział. Słyszał i był coraz bardziej rozjuszony.

Zaciskając szczęki – założył maskę – jak ona. Udawał, że kupuje ten jej szajs. Te odpustowe świecidełka mające udawać szlachetną biżuterię. Poczuł żal, smutek, rozgoryczenie. Czyli jednak im się nie uda? Czyli będę teraz przed sobą udawać? Będą grać? Dobrze, skoro tak chce…

Jedli, on pił wino – kierowca siedział obok. Tak o niej dziś, teraz myślał. Jak o domowym kierowcy, kłamcy, oszuście. Człowieku, który zamiast wybrać prostą drogę – jedzie opłotkami. Ale on dobrze znał to miasto. Zbyt dobrze, by dać się tak naciągnąć!

Teraz oboje grali w tej tragifarsie. Role główne. Pan i Pani Wstręt. We własnej osobie. Swoją kwestię znał. Sam w końcu ją napisał. Było o zaciskaniu zębów i poczekaniu na to, co przyniesie życie. Może jej przejdzie…

Przyglądał jej się. Wolał patrzeć niż dalej słuchać. Przełączył się w tryb filmu niemego. Tak się zapamiętała w tych kłamstewkach, że zaczynała wyglądać jak z kabaretu. Jednak poza tym -prezentowała się całkiem apatycznie. Fajnie wyglądała. Mimo tych zmarszczek w kącikach oczu i drobnych rys na dekolcie. Czas, mimo że tak o siebie dbała, rysował na niej swoje wzory. -Upływamy, mijamy pomyślał…

Kiedy poszła do toalety -bezmyślnie sięgnął po jej telefon. Tego nie było w scenariuszu. Miała osiem nieodebranych połączeń… od Pawła. Jak oparzony wrzucił nokię do jej przepastnej torby. Dzwonek był wyciszony, więc go nie słyszeli. Tylko dlaczego był wyciszony? Czy miała powody, żeby coś ukrywać?! A może wcale się nie mylił? Może nie przestrzelił? Może dopiero teraz zrobił z siebie palanta, pierwszego naiwnego? Poczuł, że rośnie mu ciśnienie. Czy był w stanie dalej udawać? Był. Postanowił wyciszyć rozbuchane emocje. Wdech, wydech, wdech, wydech… Kiedy ostudził fantazje i przypuszczenia- wróciła. Zapytała czy mogą już wracać, bo jest bardzo zmęczona. Zgodził się.

W samochodzie poprosił żeby pożyczyła mu telefon, bo nie zabrał swojego. Była wyraźnie zmieszana. Kombinowała. Robiła wszystko, by mu go nie dać. W końcu wyciągnęła z torby, sprawdziła pobieżnie, na tyle na ile się dało, prowadząc auto. Miała ograniczone pole manewru. Sama zrobiła się na szaro – nikt jej nie kazał jechać swoim autem, pomyślał! Powiedziała, że chyba szykuje jej się pracowity tydzień, bo Paweł dzwonił mimo, że jest przecież niedziela. Niepewnie podała mu aparat.

Oznajmił jej, że teraz, żeby całkowicie wyczyścić atmosferę po tym całym cyrku -chce zadzwonić właśnie do jej szefa i przeprosić. Kątem oka spostrzegł, że wpadła w panikę. W totalny dygot. Zaczęła, siląc się na spokój, tłumaczyć mu, że nie ma sensu, że niepotrzebnie, że ona to załagodzi. Zresztą po co, skoro składa jutro papiery?! Skoro odchodzi z pracy! On wiedział swoje. Wybrał numer. Paweł odebrał po jednym sygnale. Nawet nie dał mu powiedzieć dzień dobry, był przekonany, że oto i dzwoni do niego Joanna…

Na zawsze razem (cz. 41)

 

Photo by Braden Hopkins on Unsplash

 

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.