Jestem normalną, przeciętną kobietą. Na oko nikim szczególnym. Sto procent normy w normie, a może nawet nieco poniżej. Metr sześćdziesiąt dwa w kapeluszu,  pięćdziesiąt trzy kilogramy wagi. Ani chuda, ani gruba. O ziemistej, bladej cerze ukraszonej piegami. Patrzącą na świat błękitnymi oczami z domieszką zieleni. Z małym szerokim nosem, wydatnymi kośćmi policzkowymi i całkiem sporymi ustami. To ja.

Jaki jest on? Bardzo atrakcyjny. Dziewczyny zawsze się za nim oglądają, niektóre o niego nadal walczą, inne do niego tylko wzdychają. Żadna mnie nie lubi, ale większość z nich patrzy z pogardą, że niby on i ta, ta szara myszka. Jaki to ma sens, zachodzą pewnie w głowę. On jest całkiem wysoki -ponad metr osiemdziesiąt, muskularny. Waży koło dziewięćdziesięciu kilogramów. Śniady, o piwnych oczach, wąskim nosie, z dołeczkami w policzkach.

O MNIE

Zawsze byłam prymuską. Najlepsza, najzdolniejsza, najpoprawniejsza politycznie. Zero asertywności za to cała kupa marzeń i złudzeń. Żyłam kilka metrów nad ziemią. Żywiłam się iluzjami, obdarowywałam ludzi zaufaniem, kupowałam kwiatki od starszych pań, wydawałam oszczędności żeby wesprzeć zbiórki charytatywne i akcje pomocowe. Czytałam wiersze (uwielbiałam Herberta i Szymborską). Słuchałam muzyki klasycznej. Poza tym byłam niewysportowana, niezbyt przebojowa, za to bardzo, bardzo poukładana i rzetelna. Wszystko w moim życiu miało swoje miejsce, swój sens, cel i znaczenie.

Miałam normalne dzieciństwo. Tata był nauczycielem historii, mama kadrową. Nie przelewało się, ale było między nami dużo życzliwości, spokoju i szacunku. Była jeszcze młodsza o siedem lat siostra, którą bardzo kochałam i lubiłam i mimo dużej różnicy wieku zawsze dobrze się dogadywałyśmy. Do tej pory zawsze mogę na nią liczyć.

Chłopaki? Nie rozpieszczali mnie, nie zabiegali, nie dali poczuć się ani atrakcyjną, ani pożądaną. Raz tylko jeden z nich dla hecy zaprosił mnie do kina. Wygrał zakład, a ja straciłam wiarę w czystość intencji i szczerość uczuć. Odpuściłam miłostki, zabrałam się bardziej za naukę.

Z palcem w nosie skończyłam medycynę, jestem stomatologiem z kilkuletnim doświadczeniem. Pracuję w małym gabinecie. Prostuję mniejszym i większym ludziom zęby, żeby mogli się szeroko uśmiechać do życia.

O NIM

Typ sportowca. Stale nakręcony, silny, uwielbiający rywalizację samiec Alfa. Mężczyzna sfokusowany na haśle „chłopaki nie płaczą”. Małomówny, skryty, niewylewny. Za to uparty ponad miarę. Z furą wpojonych zasad, norm i form. Bardzo skuteczny w działaniu. Wychowywany przez samego ojca – inżyniera. Jedynak. Mama zostawiła ich kiedy miał ledwie dwa lata. Stonowany, poważny, traktujący życie bardzo na serio.

Miał dzieciństwo dość smutne mimo usilnych prób osłodzenia mu go. Częściowo wychowywany przez dziadków, prostych, ale czułych i otwartych ludzi z Józefowa. Próbowali zrekompensować mu brak mamy ciągając w każdej wolnej chwili na różne sportowe zajęcia, które miały spowodować, że uwierzy w siebie i przestanie być tak strasznie smutnym dzieckiem. Poza tym babcia dwoiła się i troiła, by chuderlaka podtuczyć. Wychodziła z siebie piekąc kolejne placki, pierożki i inne smakołyki.

Dziewczyny go uwielbiały. Nauczycielki też. Co tu ukrywać był ładny i skrywał tajemnicę. Miał swój świat, a jak jakiś innych chłopak podskakiwał dostawał w nos – dziewczyny lubią silnych chłopaków, prawda?

Przez tą cała traumę związaną z odejściem matki – ojciec wpoił mu, pewnie mimo woli, że kobiety to samo zło. A zadbane i wyzwolone kobiety to zguba, piekło pod czystą postacią. Ponieważ jednak natura go ciągnęła zmieniał dziewczyny co chwila jakby każąc je za przewinienia swojej matki.

Bez wielkiego przekonania skończył informatykę i zaczął pracę w korporacji. Wyścig szczurów go nie przerażał. Miał wprawę w kopaniu się z rzeczywistością.

JAK SIE POZNALIŚMY

Kiedy się spotkaliśmy byliśmy już po studiach. Mieliśmy po dwadzieścia siedem lat i spory bagaż doświadczeń życiowych. Ja, powoli zaczynałam czuć się jak stara panna, a on zaczynał być już znudzony kolejnymi miłostkami.

Wybrałam się z koleżanką na lodowisko pod Pałacem Kultury. Obie chadzałyśmy tam każdej zimy. Lubiłyśmy tę formę rozrywki. Ona jeździła pięknie, ja byłam raczej jej tłem – nie tylko zresztą w kwestii łyżew. Sunęłam ciągnąc nogę za nogą, ale co tam. Zawsze sprawiało mi to radość. To ona go dostrzegła. Wbiła mi łokieć w brzuch szepcząc, żebym zobaczyła JAKI KOLEŚ jedzie tuż przed nami. Z wrodzoną sobie gracją zaczepiłam łyżwą o łyżwę i runęłam jak kłoda prosto na TEGO KOLESIA. Jego łyżwa boleśnie wbiła mi się w rękę. Zobaczyłam krew. Koleżanka zamiast mnie reanimować zaczęła robić maślane oczy do chłopaka, a on… podniósł mnie i się mną zaopiekował. Tak po prostu! Bardzo się przejął, że to z jego winy. Odprowadził mnie do domu i poprosił o numer telefonu – chciał wiedzieć jak się czuję. Ku mojemu zaskoczeniu sprawnie spławił także moja koleżankę, która wraz z jego kolegą została na lodowisku kręcąc … piruety.

Nie wierzyłam, że TAKI CHŁOPAK mógłby się mną zainteresować. Był piekielnie przystojny. Po tym wypadku na łyżwach zaczęliśmy spotykać się regularnie, a to wspólny spacer, a to kino, wypad do lasu. Uczucie między nami rodziło się bardzo powoli. On nie naciskał, a ja nie śmiałam. Bardzo bałam się żeby przypadkiem czegoś nie popsuć. Był daleki i bliski jedocześnie. Mieliśmy podobne podejście do życia, podobne oczekiwania i zupełnie inne doświadczenia życiowe.

Pamiętam pierwszy pocałunek. Noc, Świętokrzyska, my po winie. Strasznie rozbawieni oboje. Było błogo i zabawnie. Nagle spoważniał, chwycił mnie za rękę, drugą ręka pogładził po twarzy i pocałował. Raz, drugi, trzeeeeci… Odleciałam. Od tego momentu chodziliśmy za rękę. Dotyk był deklaracją. Nie było słów.

Potem były niespieszne dotyki, muskania, przytulenia i pierwsze KOCHAM. I ja się wtedy na chwile wycofałam…  oszołomiona panicznym lękiem, koszmarna obawą, że stracę to wszystko. Że przecież nie zasłużyłam, nie jestem dość dobra, wystarczająco atrakcyjna…

JAK SIĘ ZARĘCZYLIŚMY

Kiedy się wycofałam postanowił zaatakować. Przyszedł z bukietem kwiatów i pierścionkiem. Bez zastanowienia powiedziałam TAK. Nie zadawał więcej pytań, nie składał deklaracji, nie prosił. Tylko zapytał – TAK, mu wystarczyło. Było jak zielone światło. Otworzyło moje serce.

Nikt nie wierzył (choć każdy udawał) jak to możliwe, że taki przystojny człowiek związał się z taką zwyczajną dziewczyną. Taką MYSZA. Rodzice mnie ostrzegali. Bali się żeby nie złamał mi serca. Byłe, które poznawałam powoli, przy różnych okazjach (mogłam się tylko domyślać, że były cząstka jego historii, bo sam nigdy nic o tym  nie wspominał) patrzyły na mnie z politowaniem, rzucając mu kuszące spojrzenia. Był na nie nieczuły. Trzymał mnie za rękę jakby chciał powiedzieć  – KOCHAM CIE I JUŻ!

I CO DALEJ?

Miesiąc temu był ślub. Cywilny, bez szaleństwa. Jestem w ciąży, a oboje woleliśmy żeby córeczka urodziła się w zalegalizowanym związku.

Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Ja uwierzyłam, że miłość jest mi dana na zawsze. On wreszcie znalazł kobietę, która nie ucieknie mu z byle powodu, bo ma wartości takie jak on (no poza tym trochę się wreszcie musiał nachodzić – kto by pomyślał!). Wiele razy mówił mi jak ważne dla niego jest to, że nigdy nikogo nie udawałam, nie podgrywałam, że zawsze wie o co mi chodzi, czego pragnę.

Teraz wiem, że choć nie jestem ósmym cudem świata- dla kogoś jestem całym światem. Teraz wiem, że każdy zasługuje na szczęście. Bez wyjątku. I, że długie nogi i gładka buzia to jednak nie wszystko…

Nasza bajka trwa. Nie jest lukrowana, bo nadmiar słodyczy czasem szkodzi. Czasem jest trochę słono czasem odrobine kwaśno. Ale jest! Ja mam swojego mężczyznę, a on ma mnie. I chcę wierzyć, że nasza historia będzie pełna radości, zrozumienia i miłości. Do końca świata i o jeden dzień dłużej!

 

Bo kocha się tylko raz!

Photo by joshua-coleman on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.