W poprzedniej części Anna snuła domysły i usiłowała, używając podstępu, dobrać się do niebieskich kopert, które, dziwnym trafem, znalazły się w posiadaniu Arnolda. Jej niecny plan spalił na panewce, bo nieoczekiwanie usnęła, padła, zamroczyło ją. Jednak zamiast włożyć głowę pod kran z zimną wodą… zaczęła analizować, szperać, zapętlać się i snuć kolejne domysły…

Byłam w tym mistrzynią. Fantastycznie umiałam komplikować sobie życie. Perfekcyjnie. Czasem zastanawiałam się czy oby nie powinnam zacząć pisać jakiś postrzelonych książek. Tak nasycałam barwami swoje życie, że stawało się fluorescencyjne od moich pomysłów. Abstrakcyjne i niewiarygodnie poplątane.

Środki nasenne, niebieskie koperty, zaginiona żona, sklep z militariami – wszystko to złożyło mi się na jakiś pokręcony obraz jakby własnego szaleństwa. Bo jak można by opisać w kilku zdaniach mnie samą? Dojrzała kobieta, farmaceutka uganiająca się za klientami apteki. Punktualna odpowiedzialna nad miarę, wyważona i zadbana, a do tego nielogiczna, pełna sprzeczności. Rozsądna do bólu jednocześnie wierząca w kosmiczna miłość po grobową deskę. Dobra, z tą grobową deską trochę przesadziłam. Ostatnio mi nie do śmiechu z czymkolwiek co pachnie szaleństwem, lękiem i strachem…

No dobrze, ale czy powinnam ufać komuś, kogo znam ledwie kilka miesięcy. Zaufałabyś na moim miejscu? No powiedz sama! Czy naprawdę powinnam myśleć o dzieciach i ślubie z mężczyzną, który jeździ sportowa bryką i pija whisky z lodem? Z gościem, który po kąpieli stosuje balsam do ciała i zmienia majtki na nowe po każdym joggingu.

Wspólne mieszkanie pozwoliło mi w krótkim czasie poznać wiele niebywałych zwyczajów mojego narzeczonego. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto miałby tyle specyficznych nawyków co Arnold. Jesteś ciekawa co może wymyślić facet? Otóż, Arni wstawał każdego dnia bladym świtem żeby medytować. Budziło to u mnie ogromny szacunek. Ta systematyczność. To był jego znak firmowy. Pozorny luz plus życie wciśnięte w ciasne rubryki kalendarza. Rytm. Plan. Konsekwencja, a do tego cały gar ułańskiej fantazji. Ale to dopiero popołudniu. Wcześniejsze godziny rozpisane były z dbałością o każdą minutę. Każdego poranka, bezwzględnie zaraz po medytacji szklanka wody z cytrynką i miodem lipowym, pół grejpfruta, a potem owsianka na mleku. Koniecznie z migdałami, żurawiną i orzechami włoskimi. Kawa z ekspresu z tłustą śmietanką. Drugie śniadanie, które tworzył w weekendy było za to mistrzostwem świata. Jakaś ryba-łosoś, makrela wędzona, tuńczyk, do tego mule, sałatka krabowa,  jajka na miękko lub twardo, jajeczniczka z suszonymi pomidorami i różne inne smakowite wariacje.

Arnold krzątał się po kuchni i podśpiewując tłukł w gary. Tworzył, kombinował. A potem mył dłonie i … smarował je kremem! Kremy do rąk stały zarówno w kuchni jak i w łazience oraz sypialni zaraz przy łóżku. Na stoliku nocnym. Na noc zakładał nie zwykłą piżamę, a takie śmieszne  (i mało praktyczne jak cholera) jednoczęściowe kombinezony. Czasem z kapturem. Zawsze nosił skórzane kapcie. Miał trzy rożne zapachy męskie. Jeden na specjalne okazje, drugi do pracy, a trzeci weekendowy. Sam prał swoje skarpetki i majtki każdego wieczora. Codziennie tez mył włosy i dość często depilował klatę. Miał swoją panią manicurzystkę, do której chadzał regularnie.

Coś co mnie najbardziej bawiło? A może rozczulało? Pierwszą rzeczą, jaką mi wyznał kiedy spaliśmy razem w łóżku było to, że bezwzględnie chciałby móc zając miejsce po prawej stronie. Inaczej się nie wyśpi… Początkowo myślałam, że żartuje. Teraz wiem, że to nie wszystko. Nie zaśnie także bez swojego jaśka, a przed snem po joggingu robi zawsze pięćdziesiąt pompek i sto brzuszków. Mój heros.

Zebrało mi się na plotki. Cholera. W takim momencie – nie ma jak mieć wyczucie chwili! Na dodatek tak bezczelnie wywlekać na światło dzienne czyjeś intymne tajemnice. Jednak jestem niedyskretna. Trzeba by to dopisać do listy moich pogmatwanych cech osobniczych. Ale wracając do tego co tu i teraz…

Kiedy ubierałam się w tę czerwoną sukienkę, która zapierała mu dech w piersiach czułam na sobie jego wzrok. Patrzył na mnie, zdawało mi się, dziwnie. Jakby próbował czytać mi w myślach. Jego wzrok był pełen miłości, podziwu, zachwytu, siły i pewności siebie. Był niczym drapieżnik. Mój król lew?  Kiedy zapięłam suwak i założyłam pierścionki podszedł do mnie i pocałował mnie niespodziewanie w szyję. Musnął ustami moje usta, spojrzał w oczy i zapytał czy wieczorem,  po powrocie z restauracji, moglibyśmy powrócić do przerwanej w pół zdania rozmowy. Przerwanej rozmowy, cholera o co mogło mu chodzić??? Zanim zadałam pytanie dodał – Rozmowy o dzieciach. Zrobiło mi się i lodowato i ciepło równocześnie.

Chyba jestem histeryczką. Jestem? Powinnam panikować czy może czas jednak wziąć się w garść i otrząsnąć, raz na zawsze, po tej traumie, po tym świrze, autorze niebiskich listów? Tymczasem wzięłam głęboki wdech. Życie robi sobie ze mnie zgrywy…

Arnold i Spółka (cz. 35)

Photo by Dimitar Belchev on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.