W poprzedniej części Anna bezczelnie zdradziła Wam sekrety Arnolda (tak się nie robi!). Nie powiedziała wszystkiego wprawdzie, ale wystraczająco dużo by nazwać ją osoba mało dyskretną. Poza tym szykowała się na wytworny obiad. A Arnold, zdawało się, szykował się w tempie ekspresowym do ojcostwa…

Umiał mnie zaskakiwać. Cały ten związek był jednym wielkim zaskoczeniem. Zaskakiwaliśmy siebie chyba na wzajem. Zaskakiwałam także samą siebie. Teraz było tak samo. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, że może warto porozmawiać przed obiadem? Nie, no nie przypuszczałam, że to nam zaostrzy apetyt, ale nie lubiłam przekładać ważnych rozmów na później. Po co?

Arnold zerknął na swój wypasiony zegarek i przystał ochoczo na moją propozycję szeroko się uśmiechając. Jak można się było domyślić zrozumiał to oczywiście opacznie. Po męsku. Kiedy siłował się z zamkiem w mojej sukience czułam, że zaraz pęknę ze śmiechu. Faceci…

W takich okolicznościach przyrody rozmowy nie dało się przeprowadzić. Przynajmniej nie takiej. Dość powiedzieć, że na obiad dotarliśmy w porze kolacji. Na szczęście udało nam się przebukować stolik.

Nie wiem jak on to robił, ale u jego boku czułam się jak gwiazda wieczoru. Wyjątkowa. Fascynująca. Niebanalna. Patrzył na mnie tak, jakbym była zdecydowanie najpiękniejszą kobietą na świecie. Słońcem o poranku. Zorzą polarną. Nie, nie mówił wierszem, ani nie czytał mi poezji. Komplementy prawił oschle i bez finezji. A jednak. Miał w sobie jakąś taką mocną, pewną siebie, samczą męskość, która dawał mi poczuć się kobietą wyjątkową. Odkrywałam to w sobie stopniowo, z wielka radością.

Nigdy wcześniej nie byłam flirciarą, kokietką. Brakowało mi do tego dobrego samopoczucia, pewności siebie. Zawsze bałam się, że się wygłupię. Teraz przechodziłam sama siebie. Złapałam się nawet na tym, że lekko uwodzę kelnera (był oszałamiający!) ku wściekłej zazdrości Arnolda. Bawiło mnie to i utwierdzało równocześnie w przekonaniu, że to jest to! To jest TEN facet!

Nie wiem do końca jak on to znowu zrobił, ale całkiem zapomniałam o tych wszystkich wątpliwościach. Może rzucił na mnie czar? Nie wyobrażałam sobie, że mógłby chcieć mnie skrzywdzić. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jest kimś innym niż myślę, że jest. Że kogoś udaje, odgrywa. Że snuje sieć…

Kolacja była wyjątkowo smaczna i przeciągnęła się do godzin o których, w trosce o dobra linię, nie powinno się już niczego jeść. Nie targały mną jednak nawet najdrobniejsze wyrzuty sumienie. Czułam się DOSKONALE. Piłam, jadłam, śmiałam się i rozkosznie cieszyłam chwilą. Rozmawialiśmy (potem Ci opowiem!) o moim powrocie do pracy, sprzedaniu mieszkania w którym żyłam do tej pory, o zakupie domu, drugiego psa i w pewnym momencie pojawił się zajawiany wcześniej temat dzieci. Arnold chciał mieć je JUŻ, NATYCHMIAST. Powiedział, że liczy na to bardzo i czeka. Marzy o stworzeniu rodziny i gromadce dzieci. No i co ja na to? Miałam się zdeklarować. Musiałam…

W oparach wina, klimacie pełnym dusznej miłości i słodkiej eklerki powiedziałam, że dobrze. Że tak, że się zgadzam, że możemy zacząć starania o potomstwo. Ślub weźmiemy najwyżej później. Arnold zawołał tego fantastycznego kelnera, zapłacił za kolację i wyciągnął mnie z restauracji. Jechaliśmy do domu. Śpieszyło nam się. Mieliśmy plany. A skoro były plany trzeba było zrobić wszystko żeby je jak najszybciej zrealizować…

Arnold i Spółka (cz. 36)

Photo by  Chris Barbalis on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.