
Dzwoniła do Igora, ale on nie odbierał telefonu. Raz, drugi, trzeci. Zdołała się nawet całkiem solidnie nakręcić. Wyobraźnia pracowała jej na pełnych obrotach. Coś się musiało stać. Wybrała numer starszej córki jednak mogła pogadać tylko z automatyczną sekretarką. Pobiegła do samochodu i z piskiem opon ruszyła w stronę domu.
Miała złe przeczucia. Byłą pełna lęku i obaw. Właściwie nawet nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, czego się boi. Jechała na złamanie karku ignorując pomarańczowe światła, trąbiąc na ślamazary, wyprzedzając na podwójnej ciągłej. Byle szybciej…
Kiedy była w garażu podziemnym – poczuła, że telefon wibruje i przygrywa skoczną melodyjkę gdzieś głęboko w torebce. Jak na złość wpadł między kosmetyczkę, klucze, chusteczki i jakieś papiery, które nosiła przy sobie w przekonaniu, że w wolnej chwili zapozna się z ich treścią. Gdy wreszcie dogrzebała się komórki- ta ucichła. Umilkła. Przestała dzwonić.
Kiedy zerknęła na wyświetlacz zobaczyła, że to wcale nie Igor. Tym razem usiłował się do niej dobić Paweł. Nagrał się. Mówił wzburzonym tonem, że właśnie odwiedził go jej mąż i wykrzyczał, że ma się od niej odczepić. Że ma tego dość, że nie dopuści, by ukradł mu żonę. Nigdy wcześniej nie słyszała żeby Paweł był tak bardzo wzburzony. Prosił żeby była ostrożna, bo Igor jest wściekły, nic do niego nie dociera. Bał się o nią. Jednocześnie był smutny. Czuła, że chyba dostał od Igora po nosie za niewinność. Wyjechała z garażu mijając na podjeździe swojego męża. Oboje zatrzymali na chwile samochody, otworzyli szyby. Ich spojrzenia spotkały się. On był bardzo zaskoczony, ona wściekła. Zdążyła wrzasnąć, że jest kretynem, że nigdy go nie zdradziła, że w przeciwieństwie do niego zawsze grała w otwarte karty. Ruszyła. Pojechała.
Paweł miał czerwoną, opuchniętą kość policzkową i lekko rozcięty łuk brwiowy. Otworzył jej przykładając do twarzy lód zawinięty w woreczek foliowy. Wyciszył się. Uśmiechnął. Nawet próbował żartować z tej całej sytuacji. Rozczulił ją. Przytuliła się do niego zarzucając mu ręce na szyję. Gładził ja po włosach. Mówił, że nie chciał tego zamieszania, że nigdy nie planował robić zamachu na jej małżeństwo. Że przecież zdawał sobie sprawę z tego, że jest mamą, ma córki. Nie chciał niszczyć jej poukładanego świata, rozbijać rodziny. Owszem miał nadzieję, ale…
Był tak ciepły, tak delikatny. Przyłożyła mu palec do ust. Chciała żeby wreszcie przestał mówić. Nawet nie wiedząc kiedy zaczęła go całować. Najpierw czule, nieśmiało, a potem coraz intensywniej, z pasją, z pragnieniem. Jakby chciała w ten sposób zatrzeć w sobie wszystkie nieudane chwile z Igorem, wszystkie jego zdrady, oziębłość, każdą bolesną krytykę.
To był impuls. Oboje przestali nad sobą panować. Całkowicie. Świat wirował. Emocje tańczyły jak liście na wietrze. Łapali te mocne chwile i cieszyli się nimi. Cieszyli się sobą. Do utraty tchu. Łaknęli siebie nawzajem tak bardzo, tak łapczywie, jakby na zapas. Poddali się temu, co przyciągało ich do siebie od lat. Poddali się temu z całą mocą, z całym żarem i wielką namiętnością. Zatopili się w sobie całkiem zapominając o świecie.
Nie czuła wstydu, lęku, zażenowania. Wszystko działo się jakoś tak naturalnie. Znała Pawła od lat. Myślała sobie nawet potem, że to było nieuniknione. Ich losy splatały się przecież po coś. Najpierw ona służyła mu pomocą, a potem zaprzyjaźnili się, a ta przyjaźń zaczęła kiełkować. Coś się z niej wykluło. Coś niesamowicie pięknego, nieuchwytnego. Coś magicznego. Przy nim czuła się jak bogini. Widziała zachwyt, pożądanie, podziw…
Leżała obok niego. Byli nadzy. Zerkała na niego bezczelnie. Miał ładne ciało. Nie, nie wyrzeźbione i muskularne jak jej mąż. Był smuklejszy, żylasty -piękny. Podobał jej się i fantastycznie pachniał. Był taki sprężysty, pełen energii. Był tak cholernie czuły, delikatny, a jednocześnie męski i troskliwy.
Zastanawiała się jak wróci do rzeczywistości. W międzyczasie podjęła kilka istotnych decyzji i nie zamierzała ich wcale zmieniać. Nie chciała go jednak ranić, nie chciała z niego zrezygnować. Nie teraz. Było jej tak jak jeszcze nigdy. Było upojnie, rozkosznie. Było lepiej niż w marzeniach. Było jak we śnie. Nie przypuszczała, że coś takiego jeszcze kiedykolwiek ją spotka. To było jak nagroda za te wszystkie upokorzenia, za to całe zamieszanie, jakie ostatnimi tygodniami stało się jej udziałem.
Omiotła wzrokiem okolice. Ubrania porozrzucane w nieładzie na podłodze przypominały im tylko o tornadzie uczuć, któremu poddali się przed chwilą. Spotkała jego spojrzenie. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany i szelmowsko się uśmiechał. Wiedziała, ze ON ją KOCHA. Czuła to każdym fragmentem swojej rozpalonej skóry…
Przeczesała ręką jego włosy, nachyliła się nad nim i pocałowała miękko w usta po czym wstała i zaczęła się ubierać. Jeszcze przez chwile udało jej się zapanować nad łzami. Łykała je usiłując zatrzymać ten żal w sobie. Poczuła jednak, że po policzku spływają jej jakieś zbuntowane, słone krople. Szybko się ubrała, poprawiła włosy i rozmazany makijaż, pstryknęła perfumami i powiedziała mu, że musi już iść. I że będzie musiała z nim porozmawiać. Ale nie dziś. Dziś nie miała już siły.
Nie zatrzymywał jej. Odprowadził do drzwi, złapał za rękę i namiętnie pocałował. Mało brakowało żeby została. Tak o tym marzyła. Za kolejne kilka chwil z nim dużo by dała. Udało jej się wygrać ze sobą. A jednak- czuła się przegrana…
Photo by pawel szvmanski on Unsplash