Kolejnych kilka dni unikałem świata. Znaczy, żyłem jak zwykle ale nie do końca. Pracowałem, ćwiczyłem, uczyłem się i trochę pomagałem w domu, bo ojciec zwichnął nogę i trzeba było przejąć część jego obowiązków.

Dobrze mi to zrobiło. Nabrałem dystansu. Znalazłem chwilę żeby w spokoju zastanowić się co wyrabia się z moim życiem i podjąłem decyzję. Kolejny raz nieodwoływalną. Daję szansę związkowi z Julką, ale tym razem angażuje się na sto procent. Raz kozie śmierć! Magdę traktuję jak ostatnio- czyli tak, jak mi zaproponowała sama (uff!). Oficjalnie jest moją dobra koleżanką. Łucja i cała reszta całkiem mnie nie interesuje. Mam za dużo planów, za wiele nauki żeby rozmieniać się na drobne.

Kiedy poukładałem sobie w głowie poczułem ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca. Takie tańce godowe i flirty towarzyskie to nie była moja mocna strona. Czułem, że jak nie spróbuję się zaangażować, to za chwile będę niezwykle rozczarowany kobietami. Stale wszystko przychodziło mi za łatwo. A ja potrzebowałem powalczyć, natrudzić się, postarać…

Przypomniałem sobie nasz pierwszy, wspólny spacer z Julią.  Jak bardzo chcieliśmy się do siebie przytulić, wziąć za ręce, całować, tańczyć i krzyczeć ze szczęścia. Jak byliśmy przekonani o tym, że oto i znaleźliśmy się, trafiliśmy na siebie i nic nie będzie już takie samo. Przypomniałem sobie i postanowiłem się tego trzymać.

Kiedy dotarłem na miejsce spotkania jeszcze jej nie było. Udało mi się być parę minut przed czasem. Oparłem się o murek i obserwowałem świat. Ludzie spacerowali, biegali, rozmawiali przez telefon przekrzykując uliczny gwar. Jakiś zawiany gość wyprowadził na spacer doga. Obserwowałem tę parę przez dłuższą chwilę, bo widok był zaiste zabawny.  Gość uczepiony do smyczy ogromnego, czarnego doga bezustannie prowadzący konwersacje ze sobą samym. Bujał się, kolebał, plątał, ale nie przewrócił. To był, pozornie niedopasowany duet. Jak ja i Julka. Niedopasowany, ale zgrany. Mimo wszystko.

Z tych rozmyślań wyrwała mnie właśnie moja dziewczyna, która wysiadała z autobusu. Wyglądała jak sześć milionów dolców. Efektownie ubrana, na szpilkach, lekko umalowana i cała w skowronkach. Znowu zobaczyłem Julie i tylko upewniłem się w przekonaniu, że warto, że czas zaryzykować. Spacerowaliśmy trzymając się za ręce, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i planowaliśmy wspólne przedsięwzięcia, wypady, imprezy.

Nie mogłem oderwać od niej wzroku. A ona? Mówiła, opowiadała, mówiła, opowiadała, mówiła. Dowiedziałem się co słychać u Ryszarda i Zuzy. I że Rysiek jest strasznym uparciuchem, że czasem Zuzę doprowadza do szału – bardzo mnie to rozbawiło. Słuchać o dobrym kumplu i byłej dziewczynie  z ust własnej, aktualnej dziewczyny. Poznałem też historie znajomości rodziców Julii i dużo zrozumiałem. Julia niewiele mówiąc o sobie samej jednocześnie powiedziała bardzo dużo.

Jej rodzice dużo pracowali, więc odkąd pamięta była niezwykle samotna. Najpierw w wychowaniu jej pomagała babcia, a potem nianie, które jednak często się zmieniały. Kiedy skończyła trzynaście lat rodzice uznali, że da sobie radę sama i puścili ją na głęboką wodę. Od tamtego czasu musiała stanąć na nogi. Niemal z dnia na dzień powieszono jej klucze do domu na szyi i przykazano żeby była uważna, ostrożna, nieufna. Miała wprawdzie wszystko o czym tylko pomyślała, ale brakowało jej ciepła rodzinnego, zainteresowania, całusów na dzień dobry i przytulasów na dobranoc. Tata stale podróżował, mama też była wielką nieobecną.

Zrozumiałem, dlaczego Julia tak bardzo potrzebuje kontaktu, rozmów. Szukała kogoś kto po prostu będzie. Kto nie ucieknie… Nie zostawi jej samej. Wybór padł na mnie.

Kiedy na Twojej drodze staje miłość! (cz. 12)

 

Photo by Wyron A on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.