Każdy nosi maskę. Mamy ich tysiące. Nie wszyscy się nad tym zastanawiają. Bywa, że robią to nawet bezmyślnie, odruchowo. Niektóre maski przywdziewamy na specjalne okazje, a niektóre nagle zdejmujemy – właśnie wtedy, kiedy każą nam je nosić bez przerwy.

Bardzo lubię ludzi. Ciekawią mnie, interesują. Mają swoje historie i barwną przeszłość, która stworzyła ich takimi, a nie innymi. Pikantnymi, przesłodzonymi, a czasem poprostu mdłymi- tak na wszelki wypadek. Jaka jest Zdziśka? Z całą pewnością trudna do zdefiniowana, bo wielowymiarowa, niejednolita, wybuchowa jak proch, zaopatrzona w krótki lont i podatna na przegrzania. Zdziśka we własnej osobie. Wyróżnia się z tłumu nie tylko nienagannym strojem, świetnym zapachem ale także skrzekliwością, częstym oburzaniem się bez większej przyczyny i sposobem noszenia głowy oraz patrzeniem na innych z góry.

Spokojnie jest, kiedy nie trafiam na nią. Czasem jednak nie ma wyjścia i muszę, wbrew chęci i woli, zmierzyć się z tą wystrzałową osobowością. Odkąd została matką stała się w dwójnasób agresywna i napastliwa, a jej opinie wyostrzyły się jeszcze bardziej i zintensyfikowały. W sensie – czepia się wszystkiego i wszystkich bez totalnego umiaru robiąc z siebie ofiarę systemu i biologii. Jej promienny do tej pory mąż chodzi jak zbity pies przemykając pod ścianami  jakby chcąc ukryć przed nią nawet swój cień. Z mieszkania dobiega płacz dziecka i jej zdławiony wściekłością szloch. Już tyle razy słyszałam jak wrzeszczała, że ona nie nadaje się na pełnoetatowa matkę, a przecież w domu zasadziła nianię, którą często widuje na spacerkach ze zdziśkowym, słodkim bobasem. Parę razy, wbrew rozsądkowi, zapytałam ją nawet czy mogę jej jakoś pomóc, ale tylko na mnie fuknęła patrząc z wyższością i wbijając szpilę. Mimo tego, tak po ludzku, trochę mi jej żal choć drażni jak ostry dym z ogniska.

Odkąd zapanował koronawirus widuję ją sporadycznie, bo wszyscy siedzimy teraz zamknięci w klatkach mieszkań starając się unikać towarzystwa. Zdziśka również. Czasem, wychodząc z psem, widzę wbrew woli nawet,  jak siedzi na balkonie pijąc nieśpiesznie kawę albo inny napój z ozdobnej filiżanki. Chyba próbuje łapać dystans. Jak ja od lat w stosunku do niej. Nigdy się ani nie polubimy, ani tym bardziej nie zrozumiemy. Jesteśmy z innych bajek. Ja, chyba umiem cieszyć się tym, co mamy – choć gdyby porównać nasz stan posiadania okazałoby się, że jestem przy niej biedakiem. Gdyby jednak mierzyć miarą szczęścia? Może mamy tego szczęścia podobnie tyle, że ja swoje dostrzegam, doceniam i dziękuję za nie każdego dnia. W przeciwieństwie do niej. Sama kiedyś mi powiedziała, że jest maksymalistką i nie zadowala się ochłapami życia. Chce żeby było spektakularne i prestiżowe. No, w przeciwieństwie do mnie, ma wyższe aspiracje – dodała. Naprawdę bywa mi jej szkoda. Ktoś musiał ją skrzywdzić, bo przecież nikt nie rodzi się skwaszony i złośliwy.

Kiedy ciut poluzowano koronawirusowe kajdany Wspólnota Mieszkaniowa do której należymy (nieszczęśliwe!) obie- zwołała zebranie właścicieli mieszkań. Zebranie miało się odbyć na dziedzińcu kamienicy. Kilka dni wcześniej słyszałam już zduszone jęki Zdziśki, która żaliła się dozorczyni, że nie ustoi tak godzinę i domaga się krzesła. Potem, zmieniono w ostatniej chwili godzinę tego spędu, bo jak się okazało jedna z lokatorek akurat w tym czasie ma porę karmienia. Na koniec zarządzono żeby mówić cicho, bo najmłodsza członkini wspólnoty właśnie zasypia. Co to w ogóle miało być?

Administrator dostarczył krzesła, więc usiedli niemal wszyscy. I wszyscy, jak jeden mąż, próbowaliśmy czytać sobie  z ruchu (szczelnie osłoniętych maskami) warg, bo każde podniesienie głosu o ton było natychmiast zagłuszane przez Zdziśkę donośnym -CIIII… W końcu lokatorka spod czternastki nie wytrzymała i wybuchła wyrażając stanowisko większości. Że po pierwsze do dupy mamy czasy, bo koronawirus usadził nas na czterech literach, po drugie -jak jej dzieci spały to nikt sobie tym głowy nie zawracał, po trzecie – nie ma jeszcze ciszy nocnej, po czwarte – cyrki się tu odbywają za sprawą jedynej lokatorki, która od zawsze pragnie ustawiać pozostałych, po piąte – jej przeszkadza to, że Zdziśka każdego dnia, o bliżej nieokreślonych porach, urządza dzikie awantury zakłócając spokój i że jest chyba najbardziej nieznośna sąsiadkę z jaką przyszło jej się kiedykolwiek spotkać. Pani spod czternastki, tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił, że nie zamierza ani szeptać, ani naginać się do innych wymysłów, a dozorczymi skacząca wokół Zdziśki lepiej by się za porządek zabrała, a nie kombinacje, że nie wspomni o administratorze, który od lat nie robi niczego poza dobrym wrażeniem. Powiało chłodem, a potem purpurowa, młoda matka wybuchła niczym lawa z sycylijskiego wulkanu. Zaczęła od tego, że jak tak można, kobieta, kobiecie wilkiem. Że ona rozumie to ZAZDROŚĆ w czystej postaci i nawet się nie dziwi, bo gdyby była tak zjadliwa i niechętna światu to też pewnie zazdrościła by innym zadowolenia z życia (o rany!), bo jeśli to jednak menopauza to warto brać hormony. Że to jest KOBIETOFOBIA, jawna dyskryminacja młodych matek właśnie, które powinny być szanowane, bo ich dzieci będą lada moment płaciły na emerytury wszystkich tu obecnych.  Że ona nie dopuści do sytuacji w której we własnym domu nie będzie mogła się czuć komfortowo, że każdy czasem ma różnice zdań w małżeństwie, a ludzie myślący –  tym częściej. Że nie wyrzuca publicznie innym tego, że zanieczyszczają przestrzeń psimi kudłami jak TA (i tu wskazała oskarżycielskim paluchem na mnie), nie stosuja dezodorantów (popatrzyła na stojącego obok starszego pana), czy hodują mole w mieszkaniach (zatrzymała wzrok na dozorczyni o kwadratowych oczach), a tacy są i może podać numery ich mieszkań. Stwierdziła, że zatrzyma tę lawinę oszczerstw własną piersią, bo jak widzi nikt nie stanie w obronie uciśnionej kobiety.

Zamarliśmy. Maski opadły. Kurtyna w dół. Przedstawienie zakończone. Pani spod czternastki wybuchnęła śmiechem, dozorczyni zaczęła tłumaczyć, że przecież od lat nie ma moli, kilka innych osób rozpoczęło radosną wymianę zdań o nietolerancji, wyrównywaniu szans i braku empatii, a Zdziśka? Poprosiła o nieprzedłużanie tego żenującego spędu zwanego zebraniem, procedowanie, sprawdzanie listy obecności obniżenie tonacji, bo już ją głowa od tego wszystkiego boli. Dodała jeszcze, że klasy i kultury nie da się nauczyć. Słoma z butów. I jak ktoś jej niema to kaput. I, że szkoda jej nerwów na takie idiotyczne wymiany zdań, więc już więcej nic nie powie. Choć mogłaby, mogłaby… I tu się włączył trzeźwo administrator prosząc o rozpoczęcie spotkania. Jego ucieszył najwyraźniej obrót spraw, bo ten falstart spowodował, że każdy bez dyskusji podpisał co trzeba i z rozkoszą uciekł do siebie. Byle szybciej. Byle uwolnić się spod pręgieża opinii publicznej. Byle pozbyć się maski. Byle dalej od Zdziśki… Oj, byle…

Koronawirus to masowa błazenada?!

Na dalsze przeprawy ze Zdziśką zapraszam tu:)

A oto i Zdziśka

Zdziśka kontra pies

Zdziśka i wielkie rozczarowanie

Okrutna zemsta Zdzisławy!

Zdziśka i jej pociski!

Zdziśka – dobra rada!

Zdziśka ponad podziałami – czyli gołąbek pokoju

Ratuj się kto może, czyli Zdziśka w miejskiej dżungli za kierownicą

Podwójne życie Zdzisławy

Zdziśka i mój Specjalny, Świąteczny Prezent dla niej

Zdziśka Ty chyba oszalałaś! O matko!

Gwiazda Zdziśka w roli życia! Czyli KRÓLOWA MATKA.

Zdziśka i mój świąteczny prezent dla niej

Zdziśka (bez maski) na Zebraniu Wspólnoty

Zdziśka zdobywa kolejne szczyty… w konspiracji

 

Photo by Febrian Zakaria on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.