A już miałam nadzieje, że im bliżej świąt, tym będzie spokojniej. Lampki miejskie odpalone, klimat zacny, wszędzie grzmią kolędy, ludzie zagonieni, ale uśmiechnięci. Niestety na Zdziśkę magia Świąt najwyraźniej nie działa i tyle. A może… może to kwestia tego umięśnionego troglodyty? Sama nie wiem. Na Zdziśkę chyba po prostu nie ma lekarstwa…
Tym razem dopadła nie mnie, a męża mojego. Na progu windy. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie i ze wściekłością w oczach zapytała zjadliwie dlaczego znowu zaparkowaliśmy samochód na wewnętrznym placyku choć przecież nie wolno i nikt poza nami tam nie parkuje?! Mąż mój, który reguły zna i ich przestrzega powiedział jak jest, ale Zdziśka zajadle dążyła do wzniecenia konfliktu zbrojnego. Oczy jej błyskały, przytupywała, dla dodania sobie animuszu, kaczuszkowymi obcasikami i składała usteczka w dzióbeczek mamrocząc zaklęcia i magiczne reguły. Wobec pewności i spokoju mojego ślubnego na nic się jednak one nie zdały.
Skończyło się nagle. Stanęło na niczym. Mąż przyszedł do domu jakby po nim spłynęło, a rozjuszona Zdzisława, rozczochrana swoją furią zaczęła latać po klatce i zbierać głosy lokatorskie. Z klatki schodowej dobiegało mnie jej cienkie świergolenie przyprawiając o zawrót głowy. Jej odwieczna metoda… Narobić rabanu, rozkręcić zamieszki i spacyfikować w kupie tego, który podpadł czy chwilowo był na cenzurowanym. Nigdy wcześniej jednak nie trafiło na mojego męża. Zwykle skupiało się na mnie.
Tym razem również ja powinnam zarobić kulką śniegu po głowie, a nie on! To ja miałam czelność, na kilka chwil, wjechać samochodem w bramę. Robiłam przedświąteczne zakupy i żeby sobie ulżyć w dźwiganiu – podjechałam pod same drzwi. Jednak nikomu nie zastawiłam, nie zatarasowałam, nie zasmrodziłam. Przycupnęłam swoim kosmodromem w kąciku – grzecznie czekając, aż Śródmieście opustoszeje i będę mogła czmychnąć bezkolizyjnie z bramy i ustawić się w prawomyślnym autoszeregu! Czułam się więc w dwójnasób nieswojo. Rózga, którą Zdziśka pacnęła dziś mego małżonka należała się mnie, a nie jemu…
Wieczorem grzecznie wyprowadziłam swój pojazd za bramę- obmyślając cienką ripostę, którą mogłabym poczęstować tego nieproszonego kolędnika, w razie czego. Zastanawiałam się czy warto sięgać po najcięższe oręże w postaci informacji, że JA WIEM O OSIŁKU… Wydawało mi się to wyjątkowo podłe, małostkowe i Zdziśkowe, a ja jednak nie chciałam być jak Ona.
Przyszło mi do głowy, że mogę jej przypomnieć jak kiedyś niemal puściła kamienicę z dymem zapominając wyłączyć ogień pod patelnią ze schabowymi, jak jej znajomi hurtem palili papierosy na klatce żeby nie zanieczyszczać jej powietrza w domu, jak jej kot sikał w ozdobne klomby na podwórzu, jak zalała sąsiadce pranie suto podlewając swoje balkonowe wiechcie i się tego wyparła zwalając na sąsiada piętro wyżej, jak regularnie jej mąż moczył windę smrodami wynosząc śmieci w dziurawym worku, jak ekipa remontująca jej mieszkanie pokancerowała ściany na klatce schodowej… Trochę tego było. Gdybym ruszyła pamięć głębszą znalazłoby się tego jeszcze więcej. Zdziśka jednak wycierała gumką zapomnienia wszelkie swoje przewiny gromko piętnując innych.
Postanowiłam zrobić jej prezent ŚWIĄTECZNY! A co mi właściwie zależy! Jeśli spotkam ją przed Wigilią złożę jej życzenia. Ot tak, po prostu. Będę, bez cienia ironii, życzyła jej szczęścia, spokoju i radości życia. Jak Zdziśka będzie zadowolona, to zadowolona będę także ja i reszta wspólnoty mieszkaniowej! Zdziśko, niech Ci się darzy!
Zapraszam na pozostałe Zdziśkowe perypetie:
Chcesz poznać Zdziśkę? Zapraszam na pierwsze spotkanie ze Zdziśką!
Zdziśka i wielkie rozczarowanie
Zdziśka ponad podziałami – czyli gołąbek pokoju
Ratuj się kto może, czyli Zdziśka w miejskiej dżungli za kierownicą
Zdziśka Ty chyba oszalałaś! O matko!
Koronawirus to masowa błazenada?!
Zdziśka zdobywa kolejne szczyty… w konspiracji
Photo by rawpixel on Unsplash